KULISY ZAKLINANIA PSÓW - OPOWIEŚĆ KLIENTKI CESARA MILANA
Historia opisana przez Ligię Morris, która skorzystała z usług Cesara Milana. Warto skonfrontować rzeczywistość z telewizyjnym przekazem.
Niedawno wpadła nam w ręce historia, którą opisała Ligia Morris. Kilka lat temu trafiła ona do słynnego „Dog Psychology Center” w Los Angeles, którego właścicielem jest nie mniej słynny Cesar Milan. Zapewne znacie go z programów emitowanych na kanale National Geographic, być może czytaliście którąś z jego książek, ale wydaje nam się, że najlepiej opowie o nim ktoś, kto spotkał się z nim oko w oko i zatrudnił go do pracy ze swoim psem. Oto historia opisana przez Ligię ku przestrodze innym właścicielom i opiekunom psów, którzy chcieliby skorzystać z usług Cesara lub na własną rękę stosować jego metody.
Oto co pisze Ligia:
„ Nie pamiętam dokładnej daty, ale musiało to być w 2003 lub w 2004 roku, kiedy zaczęłam oglądać program pod tytułem Zaklinacz Psów na kanale Nat Geo. Nie zajmuję się zawodowo szkoleniem psów, chociaż zawsze się tym interesowałam. W tamtych czasach pracowałam w branży filmowej jako projektantka kostiumów do filmów i programów telewizyjnych. Mieszkałam wtedy w Los Angeles w Kalifornii.
Co sprawiło, że zaczęłam oglądać ten program:
Jego tytuł, który zapożyczono od „Zaklinacza koni” Bucka Brannamana, którego znałam i o którym wcześniej czytałam.
Tytuł „Psi psycholog” – wydawało mi się niemożliwe, że Nat Geo będzie firmował program z psychologiem w tytule, który nie jest psychologiem z wykształcenia.
Pięciominutowe „cudowne recepty” na psie problemy i widoczne, szybkie rezultaty.
Skojarzenie kanału Nat Geo z produkcjami dobrej jakości.
„Ratowanie” pitbuli, na które wydano wyrok śmierci.
Cofnijmy się nieco w czasie, żeby pokazać chronologię zdarzeń. Do Los Angeles przeniosłam się z Nowego Jorku z moimi dwoma jamnikami. W Nowym Jorku moja starsza suczka miała kłopot z utrzymaniem treningu czystości i dlatego kupiłam sobie pierwszą książkę na temat szkolenia psów „Dog Friendly Dog Training” autorstwa Andrei Arden. Zatrudniłam też trenera polecanego w książce, który miał mi pomagać we wprowadzeniu w życie zawartych w niej rad. Takie więc były moje początki i sposób postępowania w dziedzinie szkolenia psów i innych zwierząt. Kiedy tylko zobaczyłam czy przeczytałam coś ciekawego, a miałam okazję i pieniądze, to zatrudniałam wymienianych w publikacjach specjalistów. W tamtych czasach serwis youtube nie był tak popularny i nie można było obejrzeć filmów, na których szkoleniowcy pokazywali metody, jakich używają do pracy ze zwierzętami.
Z niewielkiego mieszkanka w nowojorskim East Village przeniosłam się do LA, do pięknego domu z dużym podwórkiem. Posiadłość graniczyła z olbrzymim parkiem The Red Line Trestle Footings. Pomyślałam, że jest to idealne miejsce na psa moich marzeń czyli Fila Brasileiro. Przeszukałam cały Internet w poszukiwaniu dobrej hodowli (to mogłaby być osobna historia) i od cenionego hodowcy kupiłam psa, który okazał się totalną porażką. Mój pierwszy Fila umarł w wieku około 12 miesięcy z powodu choroby autoimmunizacyjnej. Opłakiwałam go długo, chociaż później zdałam sobie sprawę z tego, że miałam wiele szczęścia, ponieważ ten pies był niezwykle reaktywny i pewnie któregoś dnia rzuciłby się na mnie przy podchodzeniu do ogrodzenia. To nie jest typowe zachowanie dla Fila. Próbowałam sobie radzić zatrudniając trenerkę, która była na kilku seminariach Iana Dunbara. Chciałam żeby nauczyła mnie jak mam pracować w moim psem używając nagród, ale ona zamiast tego poleciła mi kolczatkę jako narzędzie treningowe. Po śmierci Biggiego byłam bardzo smutna… Wtedy mąż kupił mi następnego Fila w prezencie. Tym razem miał to być pies „wystawowy”. I tu jedna uwaga - wielu hodowców mianem pies do kochania określa psa, który nadaje się do natychmiastowego leczenia. Był to czas, kiedy pierwsze odcinki „Zaklinacza Psów” pojawiły się w telewizji, a dla mnie otworzyła się droga do skonsultowania mojego psa w słynnym „Centrum Psychologii Psa”.
Kiedy spotkaliśmy się z Cesarem mój wspaniały pies Cherokee był w wieku 5, może 6 miesięcy. Moje jamniki miały wtedy, jeden dwa, a drugi trzy lata. Całe stadko żyło w jak najlepszej komitywie. Cesar wszedł ze mną do domu i od razu można było zobaczyć, że psy to poczuły. Myślę, że on rzeczywiście ma w sobie to coś, co wpływa na psy. Natychmiast po wejściu zwrócił mi uwagę, że powinnam dominować nad psami i że mój Cherokee rywalizuje z małymi jamnikami o przywództwo w stadzie. Ponadto pokazał mi jak mam spacerować z moim szczeniakiem – wydając przy tym wiele dźwięków jak pssst, żeby uciszyć psa i dodając szarpanie smyczą i zaciskanie dłoni na karku i na ciele psa. Teraz dociera do mnie jak zastraszone tym wszystkim musiały być moje psy i jak mocno wycofał się mój sześciomiesięczny Fila. Cesar Milan powiedział mi, że Fila nie może nawet zmarszczyć nosa na mniejszego psa, a ja nie zdaje sobie sprawy co oznaczają takie gesty ponieważ nie mam pojęcia o języku ciała psów. Próbowałam mu opowiedzieć jak świetnie moje psy się dogadują i w jakiej żyją przyjaźni i że jedyna rzecz, o jaką mi chodzi to parę wskazówek na przyszłość, żeby zapobiec ewentualnym problemom. Cesar w ogóle mnie nie słuchał, stwierdził jedynie, że FB to nie jest rasa odpowiednia dla mnie. Mogłabym sobie oczywiście poradzić z sytuacją, ale tylko jeśli byłabym osobnikiem alfa, którym w jego mniemaniu nie byłam.
Po wizycie zaczęłam utwierdzać się w przekonaniu, że wszystko co do tej pory robiłam z moimi psami było niewłaściwe i w związku z tym jestem skończoną kretynką. Przecież wszystko co on mi pokazał tego dnia przynosiło natychmiastowe efekty. Jednak nie wiedziałam jeszcze, że będą tak zwane efekty uboczne i to długotrwałe, które pojawią się nieco później (i co wciąż się uwidocznia). Przed wizytą Cherokee i Tex (jamnik) byli przyjaźnie nastawieni do innych psów. Teraz, kiedy zaczęłam stosować nowe metody, szczególnie z psem na smyczy, które daleko odbiegały od tego, czego nauczyłam się wcześniej od trenerów szkolących pozytywnie, moje psy stały się nieprzyjazne i o wiele bardziej reaktywne w stosunku do innych psów. Do tego stopnia, że na spacery w parku mogłam z nimi wychodzić jedynie wcześnie rano lub późnym wieczorem. Od tej pory również każdy posiłek oznaczał napięcie ponieważ wszystkie musiały jeść w tym samym czasie, a ja miałam je nadzorować. Stałam się nadgorliwa jeśli chodzi o dyscyplinę. Broniłam Cesara i polecałam go znajomym! Chociaż inni miłośnicy Fila Brasileiro nie akceptowali jego metod, a szczególnie osoby, które zajmowały się psami tej rasy ratowanymi z różnych opresji i członkowie różnych organizacji działających na rzecz zwierząt. Jedyna pozytywna rzecz to dwa spacery, na które zabierałam swoje psy. Można powiedzieć, że miały sporo ruchu, natomiast nie zdobywały żadnych umiejętności społecznych i nie uczyły się jak żyć z innymi psami.
Przed jednym z moich dłuższych wyjazdów zadzwoniłam do „Centrum Psychologii Psa” żeby przyjęli mojego psa na 15 dni. Ze względu na rasę odpadały wszelkie hotele dla zwierząt. Tam został przyjęty, ale była to bardziej szkoła przeżycia niż spokojny pobyt. W Centrum przebywało wiele pitbuli i mieszańców pitbula oraz ludzie pilnujący i uciszający wszelkie interakcje pomiędzy psami, nawet te, które wyglądały na zwykły psi sposób porozumiewania się między sobą. Małe pieski trzymane były w jednym pomieszczeniu i spały na jednym legowisku. Duże psy musiały przebywać razem i razem jeść, a wiele z nich miało założone obroże elektryczne. W tamtych czasach nawet nie wiedziałam co to jest… Cesar wyjaśnił mi zasady pobytu, zrobiłam sobie na pamiątkę kilka zdjęć mojego psa, który zostawał w takim słynnym miejscu, pożegnałam się i wyruszyłam w drogę całkowicie spokojna o rozwój wypadków.
Kiedy odbierałam psa z centrum zauważyłam, że ma zranioną powiekę i zapytałam stróża co się właściwie stało. Nie otrzymałam jasnej odpowiedzi, tłumaczył się, że nie było go wcześniej w pracy i w związku z tym nie wie co się stało. Ponadto mój pies miał założoną obrożę szokową. Wróciłam do domu i postanowiłam, że porozmawiam z przełożonym tego człowieka. Powiedziano mi, że mój pies się stawia, że takie zachowanie jest typowe dla tej rasy (co jest kompletną bzdurą) i że podpisałam stosowne papiery. W związku z tym nic więcej nie da się zrobić.
To otworzyło mi oczy na pewne sprawy. Po powrocie do domu zauważyłam, że Cherokee dziwnie się zachowuje, szczególnie, kiedy musiałam wyjść z domu. Pies cały czas za mną chodził. Nie byłam w stanie nad nim zapanować. Ponadto strasznie cierpiał pozbawiony mojej obecności. Ja jednak zaangażowałam się z nim w treningi psów ratowniczych. Coraz bardziej wciągał mnie świat psów pracujących i dlatego moje jamniki z kolei zabierałam na zawody psów norujących. Bardzo dużo nauczyłam się o roli nagradzania w treningu psów, pomocni w tym okazali się funkcjonariusze z biura Szeryfa i ludzie zajmujący się pracą z psami norującymi. Wtedy zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego jak wpływa na procesy uczenia się u psów stosowanie przymusu i bodźców awersyjnych. Mój Fila padł ofiarą takich metod i dlatego stał się taki niespokojny. Skończyło się to również lękiem separacyjnym połączonym z fobią dźwiękową, szczególnie mocno pies reagował na odgłosy burzy. Nigdy wcześniej przed „zaklinaniem” nie prezentował takich objawów.
Ponieważ Cherokee mocno urósł i stał się za duży jak na psa ratowniczego rozpoczęłam z nim ćwiczenia pasterskie. Radził sobie wyśmienicie. Dowiedziałam się również, że mój pies nie jest Filą czystej krwi, ale że ma domieszkę mastiffa – to też zasługuje na osobną historię… Jednakże pies zdołał się nauczyć pewnych zachowań społecznych, właśnie dzięki ćwiczeniom z zakresu ratownictwa i pasterstwa. Radzi sobie również dobrze z obecnością innych psów. Podejrzewam, że tu pewną rolę odegrała obroża szokowa i wiem, że mój pies zapłacił za to wysoką cenę. Jego lęki i niepokoje udało nam się przezwyciężyć poprzez zastosowanie pozytywnych metod treningowych, przestrzeganie procedur w zakresie radzenia sobie ze stresem, stosowanie kamizelki i wykorzystanie feromonów DAP. Jednak poprawa nie postępuje tak szybko jak w programie telewizyjnym. Długoterminowe działanie metod Cesara (w tym używanie elektrycznej obroży) miało fatalny wpływ na mojego psa.
Cesar Milan ma program w telewizji. Ja jestem zawodowo związana z show biznesem. Produkcja programu trzyma się zawsze bardzo ściśle scenariusza, dlatego że trzeba zadbać o pieniądze na dalsze odcinki. Zwykle mocno ingeruje się w jego program na etapie montażu, tak aby długotrwałe w rzeczywistości procesy wyglądały na krótkie i przynoszące rezultaty, a ponadto maskuje się używanie przez Cesara brutalnych metod do treningu zwierząt. Są również inne rzeczy, o których nawet wam się nie śniło, a które miały miejsce na przykład przy ćwiczeniach pasterskich, ale chroni je umowa o zachowaniu tajemnicy i inne pisemne uzgodnienia. Cesar jest samoukiem i nawet nie próbuje zrozumieć dlaczego to co robi naprawdę działa (albo jak będzie skutkowało na przyszłość). Na świecie są fachowcy od psich zachowań i wiedzą jak i dlaczego psy zachowują się w określony sposób. W ich przekonaniu opinie wygłaszane przez Cesara to kompletny bełkot. Reasumując: Cesar trenuje psy w ramach telewizyjnego show, posługuje się skomplikowanymi technikami, które tłumaczy jako swoiste czary-mary i dlatego pomimo swojego wizerunku silnego mężczyzny bardzo często odnosi obrażenia!
Nagrodą, jaką wyniosłam ze spotkania z Cesarem Milanem jest dla mnie to, że sama nauczyłam się jak szkolić pozytywnie. Dowiedziałam się czym jest kwadrat wzmocnień, co to jest warunkowanie instrumentalne i wzmocnienie pozytywne. Wiem na czym polega praca węchowa, praca ze stadem i jak szkolić psy pasterskie, dowiedziałam się wiele o ewolucji psów, zachowaniach wilków, itp. Spotkałam wielu różnych trenerów i nauczyłam się stosowania niezwykle skutecznych metod pracy z psami opartych na partnerstwie a wykluczających używanie siły!
Dzisiaj moje psy mieszkają ze mną na farmie w Brazylii. Mam dodatkowo 3 psy, czystej krwi Fila, które szkolę do wykrywania węży, ale oprócz tego wszystkie pracują w charakterze psów pasterskich. Jeden z nich zajął nawet 3 miejsce w zawodach organizowanych przez amerykański związek właścicieli psów rasy border collie (USBCHA) startując przeciwko 10 borderom, 2 rottweilerom i 2 owczarkom niemieckim. Uważam się za trenerkę wykonującą swój zawód z pasją, używam klikera, technik pasterskich, ratowniczych i SATS. Dużo czytam i sama się dokształcam. Mam nadzieję, że moje wspomnienia skierują was na odpowiednie tory, szczególnie zaś na te, dzięki którym nie zmarnujecie swoich psów.
Ligia Morris
Tłumaczenie i wstęp: Beata i Piotr Leszczyńscy www.hissteria.pl